Maria Bąkowska
Pani Maria od urodzenia mieszka w Oliwie, w tym samym domy przy ulicy Orkana. Dla historii, klimatu atmosfery swojej dzielnicy ma wiele szacunku. Z uwagą i pietyzmem przechowuje związane z tą przestrzenią wspomnienia, aby drzemiących w nich wartości nie starł upływający czas.
"Ojciec przyjechał do Gdańska na dachu pociągu z Kielc, gdzie w czasie wojny był w partyzantce. Razem z dziadkami zamieszkali w Oliwie w 1945 roku. Otrzymali z urzędu mieszkanie w kamienicy przy ulicy Orkana w domu, w którym mieszkamy do dziś. Babcię od razu urzekł klimat tej ulica i kwitnące na czerwono kasztany. Oliwa była prawie nietknięta historyczną zawieruchą, zaś Gdańsk był w gruzach, wśród których ludzie poszukiwali swojego miejsca, gdzie po wojnie mogliby rozpoczną nowe życie. Ojciec marzył o studiach budowy okrętów. Z egzaminów zwolnieni byli dawni więźniowie obozów koncentracyjnych lub osoby, które ukończyły technika. Mój ojciec był po maturze ogólnokształcącej wiec musiał podejść do egzaminu. Zdał i dostał się na studia. Zanim jednak rozpoczął naukę, wraz z innymi studentami musiał najpierw przygotować sobie przestrzeń do studiowania. Razem z profesorami odgruzowywał budynki, nie miał pieniędzy na przejazdy wiec chodził do Gdańska piechotą. Kiedy zaczęła działać stocznia, chłopcy jednocześnie studiowali i pracowali, żeby zarobić trochę na życie. Moja mama jako Julia Ciundziewicka, wdowa po Wiktorze Ciundziewickim przyjechała z Olsztyna do bratowej męża ,również wdowy Emilii Ciudziewickiej mieszkającej na ul. Poczty Polskiej. Tam poznali się moi Rodzice. Ojciec wybrał się do niej, któregoś dnia, żeby pożyczyć książkę. Od tej chwili przez pół roku odwiedzał ją każdego dnia i obdarowywał pachnącymi groszkami. W 1950 roku urodziłam się ja, a po roku moja siostra. Nasze dzieciństwo było, głodne i niepewne, wokoło panowała niesamowite bieda. ale ludzie bardzo sobie pomagali, byli dla siebie życzliwi. Nasze mamy nie pracowały, na ich głowie był dom i dzieci. Były ze sobą bardzo zżyte. W ciepłych miesiącach bardzo często rankiem gotowały obiady, wiązały nam kokardy i tramwajami całą grupą jeździłyśmy na plaże. Z dzieciakami dużo czasu spędzaliśmy na podwórku. Organizowaliśmy zabawy przy domu, albo wycieczki do lasu z sokiem malinowym. Zimą szaleliśmy na sankach, czy łyżwach, które pożyczał innym ten, który akurat je miał. To były czasy fajnego, miłego sąsiedztwa. I to nam zostało, czuje się tu bezpieczna dzięki moim sąsiadom. Kiedy studiowałam i mieszkałam w Bydgoszczy, na prawdę tęskniłam do Oliwy, do pani z kiosku, do pani zastrzykowej, do atmosfery na rynku. Do dziś pamiętam smaki dzieciństwa: dropsy do lizania, lemoniada w proszku, szneki z glancem, mleko od krowy pana Iwucia, który mieszkał po drodze do Zoo. Swego czasu wszystkie dzieci w Oliwie to mleko piły.
Oliwa to moje miejsce, trzymam się jej do dziś. To jest dla mnie przestrzeń poznana i przyjazna, jest dla mnie wielką wartością. Oliwa jest sceną naszych życiowych wydarzeń ze scenografią, która niewiele zmienia się z upływem lat, inne są fryzury, moda, ludzie, ale nie drzewa, mury. Szkoła, zoo, rynek, park, Pałacem Opatów, miejsca wciąż takie same ewentualnie dotknięte niefortunną historią, tylko ludzi dotyka czas"
Fotografie skarbu/ów:"Ojciec przyjechał do Gdańska na dachu pociągu z Kielc, gdzie w czasie wojny był w partyzantce. Razem z dziadkami zamieszkali w Oliwie w 1945 roku. Otrzymali z urzędu mieszkanie w kamienicy przy ulicy Orkana w domu, w którym mieszkamy do dziś. Babcię od razu urzekł klimat tej ulica i kwitnące na czerwono kasztany. Oliwa była prawie nietknięta historyczną zawieruchą, zaś Gdańsk był w gruzach, wśród których ludzie poszukiwali swojego miejsca, gdzie po wojnie mogliby rozpoczną nowe życie. Ojciec marzył o studiach budowy okrętów. Z egzaminów zwolnieni byli dawni więźniowie obozów koncentracyjnych lub osoby, które ukończyły technika. Mój ojciec był po maturze ogólnokształcącej wiec musiał podejść do egzaminu. Zdał i dostał się na studia. Zanim jednak rozpoczął naukę, wraz z innymi studentami musiał najpierw przygotować sobie przestrzeń do studiowania. Razem z profesorami odgruzowywał budynki, nie miał pieniędzy na przejazdy wiec chodził do Gdańska piechotą. Kiedy zaczęła działać stocznia, chłopcy jednocześnie studiowali i pracowali, żeby zarobić trochę na życie. Moja mama jako Julia Ciundziewicka, wdowa po Wiktorze Ciundziewickim przyjechała z Olsztyna do bratowej męża ,również wdowy Emilii Ciudziewickiej mieszkającej na ul. Poczty Polskiej. Tam poznali się moi Rodzice. Ojciec wybrał się do niej, któregoś dnia, żeby pożyczyć książkę. Od tej chwili przez pół roku odwiedzał ją każdego dnia i obdarowywał pachnącymi groszkami. W 1950 roku urodziłam się ja, a po roku moja siostra. Nasze dzieciństwo było, głodne i niepewne, wokoło panowała niesamowite bieda. ale ludzie bardzo sobie pomagali, byli dla siebie życzliwi. Nasze mamy nie pracowały, na ich głowie był dom i dzieci. Były ze sobą bardzo zżyte. W ciepłych miesiącach bardzo często rankiem gotowały obiady, wiązały nam kokardy i tramwajami całą grupą jeździłyśmy na plaże. Z dzieciakami dużo czasu spędzaliśmy na podwórku. Organizowaliśmy zabawy przy domu, albo wycieczki do lasu z sokiem malinowym. Zimą szaleliśmy na sankach, czy łyżwach, które pożyczał innym ten, który akurat je miał. To były czasy fajnego, miłego sąsiedztwa. I to nam zostało, czuje się tu bezpieczna dzięki moim sąsiadom. Kiedy studiowałam i mieszkałam w Bydgoszczy, na prawdę tęskniłam do Oliwy, do pani z kiosku, do pani zastrzykowej, do atmosfery na rynku. Do dziś pamiętam smaki dzieciństwa: dropsy do lizania, lemoniada w proszku, szneki z glancem, mleko od krowy pana Iwucia, który mieszkał po drodze do Zoo. Swego czasu wszystkie dzieci w Oliwie to mleko piły.
Oliwa to moje miejsce, trzymam się jej do dziś. To jest dla mnie przestrzeń poznana i przyjazna, jest dla mnie wielką wartością. Oliwa jest sceną naszych życiowych wydarzeń ze scenografią, która niewiele zmienia się z upływem lat, inne są fryzury, moda, ludzie, ale nie drzewa, mury. Szkoła, zoo, rynek, park, Pałacem Opatów, miejsca wciąż takie same ewentualnie dotknięte niefortunną historią, tylko ludzi dotyka czas"
Historia skarbu/ów:
P1. Legitymacja
Ważnym momentem w moim życiu był czas szkolny spędzony również w Oliwie. Najpierw chodziłyśmy z siostrą do szkoły numer 35, a potem do IX L.O Szkoły Ćwiczeń przy
Wyższej Szkole Pedagogicznej. To była niezwykła szkoła. Jako jedna z pierwszych wprowadziła prace zespołową nad konkretnymi projektami. Uczyli w niej dobrzy nauczyciele, często z Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Oni wymagali od nas bardzo dużo. Już w dziewiątej klasie musieliśmy zdecydować na jakie chcemy iść studia i poszerzać swoją wiedzę na dodatkowych zajęciach, na tak zwanych kółkach. Choć w szkole byłam średnią uczennicą, na studiach miałam bardzo dobre oceny, byłam świetnie przygotowana. Szkoła ponadto rozbudzała w nas zamiłowanie do kultury, do kina, teatru, opery, nauki i świata.
P2. Fotografie
Niewiele mamy fotografii, bo mało kto miał kiedyś aparat. Zdjęcia jednak są dla mnie ważne, trzeba o nie dbać, bo pokazują ciągłość. Wiele sytuacji pamiętam, tylko niektóre z nich zostały utrwalone na fotografiach.
Park. Park dla nas jest i był bardzo ważny, chodziliśmy tu zawsze na spacery, do Katedry. Kiedyś , jako dzieci, lubiliśmy biegać po ruinach, choć nie wolno nam było tego robić, później spacerowałam tu ze swoimi dziećmi.
Palmiarnia. Zdjęcie to było wydarzenie, święto. Raz na sezon szyło się dla dzieci sukienkę bawełnianą i kupowało sandały. Po parku chodził fotograf i zamawiało się u niego zdjęcie. Trzeba było się uczesać i ubrać te najlepsze ubranie. Specjalnie nosiłyśmy z siostrą chustki do nosa do przecierania sandałów przecierać, żeby cały czas były czyste.
Wózek. Wózek, w którym woziła nas mama był przechodni, naprawiany w stoczni. Kilkoro dzieci się w nim wychowało. Bieda była straszna. W 1956 roku prawie wyemigrowaliśmy do Francji, ale ojciec przyszedł do domu z bukietem kwiatów i powiedział do matki: Julu, zmieni się w Polsce, tu zostaniemy.
Zoo. Do Zoo chodziło się często, najpierw z rodzicami, a potem same. Zawsze piechotą. Kiedy byłam na studiach to nawet w naszym Zoo pracowałam. Jednego roku wyprawiłyśmy tam sylwestra. Tata ugotował nam bigos, a myśmy ten bigos na sankach do Zoo zawiozły.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska