Projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

Fundacja Wspólnota Gdańska

Grażyna Pilch

Grażyna Pilch ogląda świat przez kolorowe szkło swoich witraży, z wełnianej przędzy wyplata wspomnienia zapamiętanych widoków, ulotnych chwil. Oliwę postrzega jako swoje naturalne środowisko, jak ryby wodę, a ptaki podniebne szlaki.

Moi rodzice pochodzą z różnych stron: tata z okolic Łomży, mama z centralnej Polski z Uniejowa. Pobrali się w latach pięćdziesiątych i zamieszkali w Nakle. Tam się urodziłam, a rok później wyruszyliśmy do Gdańska w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.
Przyjechało tu również wujostwo. Na Siedlcach otworzyli piekarnię pełni energii i wigoru, radości, że skończył się ten koszmar wojenny, to piekło. Niestety ich zapał i starania ówczesna władza wkrótce zalała zimnym prysznicem.
My zamieszkaliśmy na Sambora, w sielankowej przestrzeni, wśród zieleni, wśród ogrodów, które tutaj z czułością otaczały każdy z domów. Przyzwyczaiłam się więc do takiego porządku od dziecka. I tego potrzebuję na co dzień, estetyki w otoczeniu.
Kiedy dorosłam, razem z mężem szukaliśmy większego mieszkania z pracownią. Zajmowałam się wówczas tkaniną. Potrzebowałam dużo miejsca, żeby prząść wełnę, farbować, tkać. I tak trafiliśmy do kamienicy na Obrońców Westerplatte.
Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:
P1. Dom, w którym mieszkam jest dla mnie dużym skarbem, ważną przestrzenią.
Kiedy wprowadzaliśmy się tutaj mówiono mi, że jest to kamienica z 1905 roku, a ja znajduję ją i drugą bliźniaczą, na zdjęciu z 1895 roku. Stoją z charakterystycznymi szczytami w zupełnie księżycowym krajobrazie, kolekcjonują zdarzenia, sytuacje, wspomnienia, a na horyzoncie widać pola aż do morza.
Ponad 20 lat temu trafiliśmy na Obrońców Westerplatte do tego domu zaniedbanego, zagrzybionego, niedofinansowanego. Z remontami staraliśmy się radzić sobie sami. W efekcie parę lat mieszkaliśmy w makabrycznych warunkach. Okna, oblepione strupami farby, nie domykały się. Walczyłam o nie skrobiąc i opalając, starałam się uratować jak najwięcej autentycznych rzeczy. Znam to mieszkanie od tragicznej podszewki. Na zdjęciach utrwalona jest rozciągnięta w czasie remontowa batalia, pejzaże letnie i remont, pejzaże zimowe i remont. Praca, która doprowadziła nas do granic wytrzymałości. Ale udało się przetrwaliśmy te okres. Mamy dom, w nim mieszkamy, tworzymy, dom z pięknym ogrodem, który żyje naszym życiem. Ogród bowiem przechodzi metamorfozy, na grządkach warzywnych, które tu zastaliśmy, posadziłam kwiaty. Potem synek podrósł, więc zorganizowaliśmy trawnik do zabawy, kiedy podrósł jeszcze bardziej, znów wróciłam do kwiatów. Wysiałam morze kwiatów bujnych, wysokich aż do pasa. Tuż przed oknem rośnie bluszcz. Trzy małe szczepki przywiozłam niegdyś z Książa zawinięte w mokry papier. Jest silny i mocny i rozrósł się niewiarygodnie. Kiedy kwitnie szaleją w nim owady, kiedy owocuje, jest miłą stołówką dla kosów. Przyjazne otoczenie, które możemy kształtować, kwitnące jabłonie, stare grusze na wyciągnięcie ręki, nasturcje, które próbują wejść do domu, tą są dla mnie niezwykle atrakcje rzeczy.

P2. Oliwa przyciąga mnie, niezmiennie uwodzi. Czuje się dobrze w wielu miejscach, ale na trochę, moje naturalne środowisko jest tu! Tu, bo jest idealnie położona. Dobrze się czuję między wzgórzami, a morzem. Uwielbiam góry, nie lubię płaskich miejsc, a takie beskidzkie pejzaże mam tutaj, szlaki spacerowe, którymi kilometrami można iść przez las, a z drugiej strony morze.
Tu, dobrze się czuję od dzieciństwa. W tą przestrzeń wpisane jest moje dorastanie, to „co pierwszy raz”. Moim skarbem są fotografie z rodzinnego albumu. Widać na nich tą, jedyną w swoim rodzaju, atmosferę i osobliwości dawnych lat. Ja, jako mała dziewczynka na środku ulicy Krzywoustego, na której nie widać żadnych śladów, żadnych aut. Bawiliśmy się na tej ulicy doskonale, rower, wrotki, sanki, bez żadnego zagrożenia.
Lata płyną, a na zdjęciach wiele kadrów jest podobnych, pewne elementy przestrzeni pozostają niezmienne. Ja w dzieciństwie w parku przy cyprysach, po latach mój syn w dzieciństwie w parku przy tych samym cyprysach. Trwają drzewa, mury, kamienice, szpalery drzew, tylko ludzie zmieniają się, znikają. Choćby rodzice kolegów ze szkoły, ludzie rozpoznawani z twarzy, prawie nie znani, przypisani do dzieci. Widywało się ich przy różnych sytuacjach, wydawało się, że tak będzie zawsze, stanowili element tego środowiska: na rynku, w parku, w sklepie, a potem zaczęli znikać. Nagle zdaję sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie widuję tego pana, nie spotykam tamtej pani,. Wyjechali? Odeszli? Zniknęli. Tak się odczuwa, kiedy zasiedzisz się i długo mieszkasz w jednym miejscu. Wówczas dopiero zaczynasz dostrzegać takie sytuacje.

Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska