Arkadiusz Baniecki
Arkadiusz Baniecki
W magiczny świat Oliwy, malarstwa i sztuki, od najmłodszych lat wprowadzał Arkadiusza Banieckiego ojciec, Kazimierz Baniecki - malarz, grafik, wspaniały, mądry, inteligentny człowiek. Uważa, że ojcu zawdzięcza wszystko, piękne, choć trudne dzieciństwo, wspaniałe wspomnienia, miłość do sztuki i niezwykle kreatywne podejście do aktu tworzenia, jako do nieustannych poszukiwań i eksperymentów.
Urodziłem się w latach pięćdziesiątych we wsi Dąbrówka pod Starogardem Gdańskim. Ojciec przyjechał do Gdańska na studia i po jakimś czasie z matką (Zofią) i starszym bratem przeprowadziliśmy się do Wrzeszcza, a potem do Oliwy. Ojciec w czasie wojny przebywał we Francji i Belgii. Po powrocie był nękany przez Urząd Bezpieczeństwa. Bity i prześladowany. Później dużo chorował. Malował, dawał lekcje, jeśli mu zdrowie pozwalało. Był to ciężki okres dla rodziny, ale zawsze razem, wspólnie, niezwykła atmosfera i wychowanie. Chodziliśmy z rodzicami, wśród zbóż i ciszy na spacery ulicą Krzywoustego, nie było jeszcze Przymorza, Zaspy i Żabianki, i dalej aż do plaży. Ojciec często sadzał nas, mnie i brata (Mirosława), przy kuchennym piecyku, cytował wiersze, puszczał muzykę poważną i opowiadał o niej, czytał Pana Tadeusza i tłumaczył. Kochał to i potrafił o tym mówić. Nie przypominam sobie, żebym czuł się tym zmęczony. A Oliwa była wówczas przepiękna, zielona, taka szczera i klimatyczna. Nikłe światła nocą, niepewne zaułki, brukowane uliczki. Żal mi, że już nie ma tego nastroju. Teraz jest taka ładna, naprawiona, wygładzona, na nowo zbudowana. Pamiętam to wszystko dotknięte upływem czasu, po wojnie lekko zniszczone. Zbieraliśmy różne rzeczy, odkrywaliśmy, znajdowaliśmy, penetrowaliśmy okolice, jakże to wszystko działało na wyobraźnię, jak wryło się w pamięć. Niestety znika ten świat, tak jak strumyk, lasek i bunkier pośrodku Żabianki, tak jak kościółek w Glettkau. Ale ja mam to nadal w głowie, widzę każdy metr, pamiętam szum pomp, które osuszały trzęsawiska i mokradła na terenie dzisiejszego Przymorza.
Historia skarbu/ów:
P1. Eurolit. Pamięć, sekrety, doświadczenia, wspomnienia wszystko jest w moich obrazach. Prawdę mówiąc, wcześniej rysowałem, niż umiałem pisać. Nie dążę do tego, aby kwalifikować się do jakiegoś stylu, nurtu, czy epoki. Po prostu maluję. Czerpię inspiracje zewsząd. Moja wiedza, pomysły są wypadkową tego, co widziałem, usłyszałem, przeczytałem, przeżyłem, tego czego mnie nauczono. To rozszerzam i buduję dalej. Człowiek jest obarczony spuścizną i doświadczeniem kilku tysięcy lat. Paleolit dawniej, Eurolit dziś. Lubię nawiązania, cytaty.
P2. P2a. P2B. Obrazy. Dama z Mulin Rouge, Złote Jabłka, Ogród…. nie lubię tytułować moich obrazów, robię to tylko ze względów porządkowych. Tytuł sugeruje interpretację. To, co mam do powiedzenia przedstawiam na obrazie, po co mam jeszcze nazywać słowami, udowadniać, definiować, naprowadzać. Jeśli powiem ci co ja tu widzę, to zabiję inicjatywę w odbiorze. Sztuka, tworzenie i odbiór, to nieustanne poszukiwanie, nauka i zdobywanie doświadczenia. Ja cały czas eksperymentuję, odkrywam nowe możliwości. Chcę, żeby każdy obraz był niepowtarzalny, nowy, inny, żeby nie powielić tego, co już zrobiłem. Szukam, próbuję łączyć to, co się nie łączy, na przykład farbę olejną z wodą. Efekty zaskakują, sam proces jest ciekawy i fascynujący, maluję i pomimo założeń, nie wiem co mnie czeka na końcu. Gdybym wiedział, co będzie, to bym najprawdopodobniej przestał malować. Taka jest moja koncepcja tworzenia, tego nauczył mnie ojciec artysta i niewątpliwie studia na ASP w Gdańsku.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska