Projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

Fundacja Wspólnota Gdańska

Zbigniew Chodorowski

Zbigniew Chodorowski, urodzony 5 sierpnia 1939 roku w Inowrocławiu. Mieszka w Oliwie od 1945 roku. Miłośnik sportu, emerytowany instruktor PZN i nauczyciel akademicki. Obecnie w wolnych chwilach poświęca się nowej pasji - rzeźbieniu w drewnie.

„Mój ojciec był celnikiem Wolnego Miasta Gdańska. Bardzo dobrze mówił po niemiecku, ponieważ skończył szkołę podstawową w Hamburgu. Pewnie dlatego został tutaj sprowadzony. Gdańsk bardzo mu się podobał. Na dzień przed wybuchem II wojny światowej ojciec zadecydował, że musi koniecznie pojechać do Inowrocławia, by mnie ochrzcić. Wsiadł w pociąg. W Szymankowie koledzy kolejarze i celnicy postanowili namówić ojca, żeby nie jechał pociągiem osobowym, tylko pospiesznym, razem z nimi, by być w Inowrocławiu następnego dnia rano. Ale ojciec nie pojechał i to był najszczęśliwszy dzień dla naszej całej rodziny! W pociągu, do którego nie wsiadł mój ojciec wszystkich wymordowano – celników i kolejarzy. Ojciec szczęśliwie dojechał do Inowrocławia, ochrzcił mnie, a z wrażenia pomylił moje imię.
Zaraz po wojnie ojciec stwierdził, że nie chce dłużej mieszkać w Inowrocławiu. Wysłał więc moją mamę do Gdańska, by zorientowała się jakie są tutaj warunki mieszkaniowe. Przyjechaliśmy do Oliwy 9 maja 1945 roku, w dniu, w którym wypędzano jeńców wojennych. Ten dzień bardzo zapadł mi w pamięci, mimo, że miałem wtedy tylko 6 lat. Przez pierwsze 3 miesiące mieszkaliśmy kątem u znajomych mojej mamy na ulicy Leśnej. Wcześniej mój ojciec miał obiecane mieszkanie po sierżancie Wojska Polskiego, na ulicy Alfa Liczmańskiego w Oliwie. W jedynym domu na tej ulicy, który miał szyby w oknach… I tak od sierpnia 1945 roku właśnie tam mieszkam. Jestem bardzo mocno związany z Oliwą, ze Starą Oliwą.

Moje największe skarby to jest absolutna historia. Historia tego, co kiedyś żyło, a teraz odeszło w zapomnienie. Cieszę się, że mogę pokazać moje pamiątki, które wiążą się z moją pasją – narciarstwem. Dużo ludzi może nie wiedzieć, że w ogóle było coś takiego jak np. Wojskowa Skocznia Narciarska w Dolinie Radości. Moje skarby pokazują, że ta skocznia żyła. Mam coś trochę ze „zbieracza”. Ale w pewnym momencie pomyślałem, że nie mogę wszystkiego trzymać dla siebie. Dlatego część moich pamiątek oddałem w celu ich wyeksponowania. Cieszę się, że powstała taka inicjatywa jak „Skarby Oliwian”. Jest to bardzo dobra okazja do poznania historii, ale też do bliższego poznania ludzi i zrzeszenia ich.”

Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:

P1
Można powiedzieć, że od szóstego roku życia mam narty na nogach. Gdy pierwszy raz weszliśmy do piwnicy w domu na Liczmańskiego dokonaliśmy niezwykłego odkrycia. Okazało się, że jest tam cała sterta nart i różnego rodzaju łyżew. Być może był to magazyn zarekwirowanych przedmiotów przez Niemców. Ależ to była radość! W piwnicy były między innymi narty, które mam na tym zdjęciu.  Zdjęcie to zrobił mój kolega w marcu 1955 roku na treningu na Skoczni Wojskowej w Dolinie Radości.  Rekord skoczni w tamtym czasie wynosił około 33 metrów. Ja skakałem w granicach 20 metrów, ale jak na szesnastolatka były to odległości niebotyczne. W treningi wkładałem bardzo dużo pracy. Nie było łatwo. Teraz są specjalne kombinezony dla skoczków, wtedy skakało się w normalnych ubraniach. Poza tym leciało się z rękami do przodu. Powodowało to wiele wypadków. Na tym zdjęciu mam inną postawę, z rękami z tyłu. Adam Małysz chyba brał ze mnie przykład…

P2
To zdjęcie wykonano w roku 1954. Stoję tutaj na progu skoczni w Dolinie Radości podczas treningu. Na tę skocznię trafiłem w latach 40. Zazdrościłem tym, którzy fruwają. Miałem narty, więc pomyślałem, że ja też mogę tak latać. Nie mam lęku wysokości (skakałem np. ze spadochronem lub z 15 metrów do wody), choć zawsze przed skokiem odczuwałem lekki strach. Moja pasja do sportu narodziła się samoistnie. Szybko okazało się, że byłem na tyle sprawny, że mogłem wystartować  w zawodach. I zająłem od razu trzecie miejsce. Skocznia w Dolinie Radości funkcjonowała do końca lat 50. Obecnie coś jeszcze z niej zostało, choć oczywiście już nie nadaje się do wykonywania skoków. Szkoda. Młodzież miałaby kolejne fajne miejsce, by uprawiać jakiś sport. Kiedyś zimy były niegdysiejsze, w związku z tym często wraz z moimi kolegami jeździliśmy do szkoły na nartach lub łyżwach. Każdą wolną chwilę wykorzystywaliśmy na zabawy – klipę, ściankę, pikuty, grę w dwa ognie czy palanta. Dużo też graliśmy w piłkę, która była tylko jedna w okolicy, więc cały czas trzeba ją było szyć.  Kiedyś trudno było zagonić dzieci do domu. Teraz dzieci trudno wygonić z domu.

P3
To jest dyplom za zajęcie III miejsca w otwartym konkursie skoków juniorów w Narciarskich Zawodach Młodzieżowych w Dolinie Radości 6 marca 1955 roku. Jak widać zdobyłem 128,8 punktów. Skoczyłem 19,21 metrów. Oddałem dwa oceniane skoki. Była wielka radość! To były pierwsze z ważniejszych konkursów w moim życiu. W moim nazwisku jest błąd. Jak dostałem ten dyplom, to już nie wypadało mi tego poprawiać. Kiedyś ten dyplom wisiał w szczególnym miejscu w moim domu, a teraz jego miejsce zajęły inne, równie ważne pamiątki.
Obecnie dużo jeżdżę na nartach, udzielam się jako instruktor, choć już trochę mniej niż wcześniej. Zawodowo jestem spełniony. Sport to moja pasja, moje życie. Cieszę się, że udało mi się zainteresować moją córkę miłością do sportu – skończyła AWFiS i napisała pracę magisterską z rozwoju narciarstwa na Wybrzeżu. Praca ta miała dedykację – „Mojemu tacie, któremu zawdzięczam swoją pasję”.

P4
Te dwa zdjęcia przedstawiają młodych oliwian zimą, na Łysej przy ulicy Kwietnej. Na pierwszym zdjęciu widać mnie i moją siostrę, a na kolejnym wszystkich moich znajomych sąsiadów z Oliwy, z okolic ulicy Kwietnej i Alfa Liczmańskiego. To były piękne czasy!

Opracowanie tekstu: Ewa Labenz