Projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

Fundacja Wspólnota Gdańska

Elżbieta Barbara Bieńkowska

Elżbieta Barbara Bieńkowska, pracowała jako nauczyciel języka polskiego. Obecnie pełni funkcję egzaminatora maturalnego. Oliwianka od urodzenia.

„Do Oliwy moi rodzice wprowadzili się w 1945 roku. Ja urodziłam się w Gdyni, ale właśnie w Oliwie spędziłam dzieciństwo, lata młodości i dorosłe życie. Oliwa to mój dom.
Moje ukochane miejsca  to oliwskie Doliny: Radości, Ewy, Zerwanych Mostów. Poza tym uwielbiam Park Oliwski, ale z bólem serca patrzę na to, co się z nim teraz dzieje. Lubię też wzgórza i okolice stawu za Dworem i przy ulicy Polanki. Często spaceruję z psem na Pachołek, czyli, jak to u nas w domu się mówiło, na Wzgórze Kościuszki. Mam też swoje ukochane oliwskie uliczki – Asnyka (tam się wychowałam pod nr 9) oraz ulice Grottgera, Orkana, Kasprowicza, Tetmajera.
Wszystkie moje największe skarby dotyczą rodziny, przede wszystkim moich rodziców – Janiny Bieńkowskiej, urodzonej 6 kwietnia 1923 roku w Ciecierówce pow. Iłża, oraz Jerzego Bieńkowskiego, który urodził się w Warszawie 5 listopada 1922 roku. Oto ich wspomnienia.

Janina Bieńkowska: „Podczas II wojny światowej mieszkałam w leśniczówce pod  Suchedniowem, w Kieleckiem, gdy wkroczyli Rosjanie. Zaczęli prześladować „akowców”. Bardzo się baliśmy, ponieważ mój ojciec, leśniczy, był partyzantem. Został ostrzeżony, że zostanie aresztowany. Mnie i moją siostrę zabrał do Gdyni wujek, a ojciec zaczął się starać o kartę przesiedleńczą do Gdańska.  Kochałam tamte miejsca i ten las, ale trzeba było uciekać.
Do Gdyni przyjechaliśmy w czerwcu 1945 roku. Stryj mój zajmował piękne pięciopokojowe mieszkanie w domu na skrzyżowaniu ulicy Świętojańskiej i Skweru Kościuszki. Było bardzo ciężko, nie było co jeść. Pracę dostałam przypadkiem, bo zapytałam się w pewnym sklepie, czy nie potrzebują kogoś do pomocy. Miałam wtedy 22 lata.
Cała nasza rodzina była znowu razem, gdy mój ojciec dostał przesiedlenie w 1946 roku. Zamieszkaliśmy w nadleśnictwie przy ulicy Kwietnej w Oliwie, która wtedy nosiła nazwę Rosengasse, a potem, tuż obok, w pięknym domu z dużym tarasem. Został on dla nas znaleziony przez dwóch znajomych wojskowych. Przez pewien czas mieszkali tam jeszcze starsi Niemcy. Jeden z nich był chyba profesorem Politechniki Gdańskiej. Groziło im wysiedlenie, byli na to przygotowani. Zadomowiliśmy się w Oliwie, ponieważ już cała rodzina była razem. Dostawaliśmy paczki z UNRRA. Nawet kiedyś dostaliśmy krowę, która topiła nam się w stawie przy naszym domu. Wielokrotnie jak tędy przechodziliśmy, wspominaliśmy to przykre wydarzenie.
Poznaliśmy się z moim mężem przez zakład fotograficzny, który prowadził. Ja pracowałam w kasie kina „Delfin”. Sprzedawałam bilety na werandzie, którą mój mąż pożyczył na potrzeby kina. Było mi wtedy bardzo dobrze, bo kino było jedyną rozrywką. Dzięki mojej pracy wszędzie miałam „chody”. Pracowałam tam od 1947 do 1948 roku.”

Jerzy Bieńkowski: „ Jestem warszawiakiem. Przeżyłem w Warszawie zdobywanie miasta w 1939 roku. Gdy skończyłem czwartą klasę gimnazjum i miałem przejść do liceum, wybuchła wojna. Poradzono mi bym poszedł do pracy, ponieważ Niemcy mieli już przygotowane listy ludzi do wywózki. Znalazłem pracę w pożydowskim zakładzie fotograficznym „Fotoris” przy alei Marszałkowskiej. Przepracowałem tam całą wojnę, aż do powstania. Moje zdjęcia  z okresu powstania znajdują się dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego. Po powstaniu Niemcy podzielili naszą rodzinę. Rodziców i siostrę wzięto do grupy przeznaczonej do pozostania w Generalnym Gubernatorstwie, a mnie wysłano na roboty. Najpierw trafiłem do Łambinowic, a potem do obozu przejściowego w Stargardzie. Stamtąd zapakowano nas w pociąg i jechaliśmy przez tydzień do Wiednia. Konwojował nas człowiek z organizacji Todt, która prowadziła prace budowlane na potrzeby armii niemieckiej. Pracowaliśmy w warsztacie samochodowym – 20 osób, sami Polacy. Wyjeżdżaliśmy na miasto i z gruzów zburzonych domów wyciągaliśmy drewniane belki, które później, za pomocą piły tarczowej, musiałem przycinać na małe kostki. Służyły one jako opał do samochodów na Holzgas.
Oswobodzili nas Rosjanie. Zaczęto organizować powroty do Polski. Szliśmy z Wiednia pieszo około stu kilometrów, na Węgry.
Wróciłem do Warszawy. Z mojego domu pozostała tylko brama i mały pokoik nad nią. Ten pokoik należał do pana, o którym  wiem, że pojechał do Gdańska i został tu pierwszym dyrektorem komunikacji miejskiej. My również tu przyjechaliśmy, w czerwcu 1945 roku. Ojciec mój dostał po znajomości pracę w tramwajach. A ja znalazłem sobie pomieszczenie na ulicy Armii Radzieckiej 11, tam gdzie było kino „Delfin”, i otworzyłem zakład fotograficzny.
Fotografią zajmowałem się w szkole i później całą okupację. Było bardzo ciężko, ponieważ nie było materiałów. Wykorzystywało się klisze rentgenowskie.
W 1950 roku miałem w zakładzie niespodziewaną wizytę. Ogromnym wozem konnym przyjechali pracownicy Urzędu Skarbowego. Dostałem trzy opcje do wyboru: albo zapłacę domiar (jakieś dwa albo cztery miliony podatku), albo zabiorą mi wszystko co posiadam, albo zapiszę się do spółdzielni. Oczywiście wybrałem trzecią opcję i poszedłem pracować do spółdzielni „Fotoplastyka”, w której pracowałem przez 38 lat, do emerytury.”

Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:

P1
To moi rodzice – Janina i Jerzy Bieńkowscy, jeszcze w okresie narzeczeństwa. Zdjęcie to zostało wykonane w 1947 roku na zielonych terenach Oliwy. Oliwa była jedną z niewielu przestrzeni, gdzie po wojnie przetrwała zieleń, przetrwały drzewa.

P2
Po wprowadzeniu się do Oliwy moi rodzice zajęli dom prawdopodobnie po profesorze Politechniki Gdańskiej, przy ulicy Kwietnej 31. To był mój pierwszy dom. Pamiętam, że był wyposażony w piękne gdańskie meble. Jeszcze do zeszłego roku dom ten był zamieszkiwany przez mojego wujka.

P3
Jest to rzecz wyjątkowa. Są to przysięgi składane pisemnie przez członków oddziału AK, stacjonujących niedaleko leśniczówki Opal w Górach Świętokrzyskich. W tym między innymi leśniczego Jana Buchalskiego, czyli mojego dziadka, porucznika „Burzy”. Tych kilka zapisanych kartek to rzecz święta w naszej rodzinie. Przechowało się ich zaledwie kilka.

P4
Do chwili obecnej do budynku po dawnym kinie "Delfin” w Oliwie przylega typowa oliwska  drewniana weranda. To było pierwsze miejsce pracy mojego ojca, a później także nasz dom. Pamiętam, że przez okno naszej kuchni wychodziło się na korytarz kina „Delfin”. Moja mama była kasjerką w tym kinie i tam właśnie poznali się z moim tatą.
Na zdjęciach legitymacja mojego ojca wydana przez Cech Fotografów Województwa Gdańskiego w 1945 roku oraz wystawa zakładu fotograficznego mojego ojca przy ulicy Opata Jacka Rybińskiego (niegdyś: Armii Radzieckiej).

P5
Podczas szukania informacji o moich rodzicach trafiłam na zdjęcia pani Barbary Tomaszewskiej. W dzieciństwie byłam jej uczennicą na zajęciach z baletu. Bardzo mi imponowała. Była wielka damą. Miała niezwykły talent pedagogiczny. Zdjęcie to wykonał mój ojciec podczas przedstawienia z okazji Dni Morza w V Liceum Ogólnokształcącym w Oliwie pod koniec lat 50. XX wieku.
 
P6
Mój ojciec jest autorem tej miniaturki albumu ze zdjęciami Oliwy. Wykonywał również wersje ze zdjęciami innych dzielnic Gdańska oraz Sopotu i Gdyni. Ten albumik jest bardzo niewielkich rozmiarów, co może być niewidoczne na zdjęciu. Oprawiony został w prawdziwą skórę.

P7
Ojciec mojej mamy był leśniczym na Borowcu - leśnictwie położonym około dwóch kilometrów od Osowy. W tej chwili znajduje się tam już tylko gajówka. Mój dziadek, Jan Buchalski, przyjechał do Gdańska z Gór Świętokrzyskich, ratując się w ten sposób przed Rosjanami.
Zdjęcie przedstawia artykuł, który ukazał się w Dzienniku Bałtyckim 16 czerwca 1951 roku. Warto zwrócić uwagę na styl i charakter tego artykułu. Wspomniano w nim, że dziadek był leśniczym przekraczającym znacznie plan zalesiania nadleśnictwa oliwskiego. Osobiście sadziłam z dziadkiem drzewa, między innymi dwukilometrową brzozową aleję, z której dziś pozostały jedynie kikuty. Borowiec był i jest miejscem kultowym dla całej mojej rodziny.

P8
Ta fotografia może być niezwykłą ciekawostką dla mieszkańców Oliwy. Zdjęcie wykonał mój ojciec w czasach, gdy wprowadzono stan wojenny. Widać na nim tłum ludzi przed sklepem monopolowym na rogu ulic Kaprów i Jana Husa. Obecnie w tym miejscu znajduje się warzywniak. Mój ojciec sfotografował moment, gdy wprowadzono kartki na alkohol.

P9
Jest to pamiątka kultowa w mojej rodzinie. Była to pierwsza rzecz, jaką moja babcia ze strony ojca zachwyciła się po zamieszkaniu w domu na ulicy Wajdeloty. Jest to prawdopodobnie kałamarz. Firma, która go wyprodukowała istnieje do dzisiaj. To klasyczny, secesyjny przedmiot. W tej chwili jest tylko dekoracją w moim domu. Wcześniej służył jako miejsce do przechowywania pamiątek po moich ukochanych psach.

Opracowanie tekstu: Ewa Labenz