logo vivaoliva

projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

logo wspólnota gdańska

Skarby Oliwian

skarby oliwian

Wesprzyj nas 1,5%

Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego. Wesprzyj kulturę i sztukę przekazując 1,5% podatku:
KRS 0000286430

Podsumowanie roku 2023 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Podsumowanie roku 2022 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Dokumenty informacyjne

Skarby oliwian


skarby oliwian przeglądaj skarby o projekcie partnerzy kontakt galeria wszystkich skarbów

Anna Onoszko II

Pani Anna urodziła się w klinice we Wrzeszczu w 1933 roku. Za wyjątkiem lat okresu II wojny światowej, przez całe życie mieszka w domu przy ulicy Grunwaldzkiej, która niegdyś nosiła nazwę Hauptstrasse, później Adolf - Hitler - Strasse. Pani Anna przechowuje w domu kilka przedmiotów transportujących wspomnienia przez czas, a sam dom, jest chyba największym z jej skarbów.

„Z opowieści mojej mamy Anny Jadwigi Kaczykowskiej urodzonej w Wejherowie wiem, że jej życie rodzinne, od czasu kiedy była dzieckiem, obfitowało w bogate treści. Uczciwość, pracowitość, uczynność to były „motory” rozwoju rodziny matki. Nic dziwnego, że pracą i oszczędnością zebrała fundusze, aby w Oliwie kupić własny dom, w którym już 3 pokolenia znalazły lokum”.
 
Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:
P1. Dom
Z opowiadań mojego ojca Józefa Lisińskiego, wynikało, że jego liczna rodzina mieszkała pod Poznaniem, w Kożminie. Było 7 braci z rodzicami i byli biedni. Przyszedł czas, gdy postanowili  odmienić swój los, wyjechać i zdobyć wykształcenie. W grę wchodziło, albo Wolne Miasto Gdańsk, albo Szwajcaria. Zadecydowali, że wyruszą do Wolnego Miasta Gdańska, bo bliżej. Zamieszkali we Wrzeszczu na Kastanienweg (obecnie ulica Lendziona). Mój ojciec Józef wraz z bratem Stefanem wyjechali do Berlinie i tam przez 5 lat uczyli się krawiectwa. Po powrocie wujek Stefan otworzył zakład na Korzennej blisko starego ratusza. Z biegiem lat rodzeństwo się usamodzielniło. Początkowo mój ojciec miał tylko igłę, potem maszynę, a później dobrze prosperujcy zakład krawiecki na  Hauptstrasse (dzisiejsza ulica Grunwaldzka). Sam załatwiał wszystkie sprawy. Zawsze osobiście jeździł po materiały do Łodzi, do fabryk, dbał o rachunki. Tuż przed ślubem 1929 roku, w posagu matka kupili dom w Oliwie. Ojciec miał na nim niewielką hipotekę. Nie od razu rodzice wprowadzili się do tego domu. Wydarzyło się to po pewnym czasie, dokładnie w dzień moich pierwszych urodzin, 6 marca 1934 roku. Z opowiadań matki wiem, że tego dnia było bardzo ciepło i kwitło mnóstwo kwiatów. Od strony ulicy był ogród ozdobny, z trawnikiem, bukszpanem i pięknymi krzakami bzu. Drzewo, które rośnie obecnie między pasami ulicy Grunwaldzkiej graniczyło wówczasz tym naszym ogrodem. Za domem był ogród z warzywami i tam rosły drzewa owocowe. Mieszkaliśmy na parterze, a na piętrze mieszkał  pan Klisiak, Polak, celnik. Wiosną 1939 roku przyszedł do rodziców, żeby ostrzec, że lada moment wybuchnie wojna mówił, żeby ojciec się przygotował, że jesteśmy na liście, na podstawie której mogą nas wyrzucić na bruk. I tak też się stało. Uznano, że ojciec jest żydem, zabrano go do Stutthof, majątek został skonfiskowany, a nas przewieziono do obozu tymczasowego w Riesenburg (obecnie Prabuty), a następnie przekazano  do pracy w Kwidzynie. Tam, dzięki pomocy naszych krewnych przetrwaliśmy do kwietnia 1940 roku. Ojciec uzyskał zezwolenie na opuszczenie obozu, by zebrać dowody na to, że nie ma żydowskiego pochodzenia, które przedstawił Niemcom i oni je uznali. W tym czasie mogliśmy wrócić do Gdańska i szukać mieszkania. Znaleźliśmy je na Paradiesgasse (ulicy Rajskiej). Dopiero pod koniec wojny, rok przed jej zakończeniem, mogliśmy więc wrócić do naszego domu.
W czasie wojny ojciec pracował jako krawiec w Wehrmachcie, a w 1943 roku wstąpił do Armii Krajowej. Początkowo miał kontakt z Gryfem Pomorskim. Tuż przed wkroczeniem wojsk radzieckich wiele ludzi, statkami przez Bałtyk,  opuściło Gdańsk. Ojciec wylądował w Kilonii i stamtąd, po zakończeniu wojny, wracał do domu. Pieszo, pociągiem, rowerem.

P2. Zdjęcia
Wśród pamiątek jest trochę zdjęć, chwile i momenty z rodzinnego życia.
To jest zdjęcie ślubne moich rodziców, zdjęcie zrobione w  Wejherowie w 1929 roku. Mama pochodziła z Wejherowa. Mama miała sklep pasmanteryjny w Wejherowie. Rodzice poznali się przy okazji targów branżowych.
Następne, to zdjęcie mojego męża. Stanisława, który kończył budownictwo wodne na Politechnice Gdańskiej. Nasze spotkanie zaaranżowała  koleżanka, która zorganizowała wszystko tak, że poznaliśmy się przy listach egzaminacyjnych. Również kończyłam Wydział Budownictwa Wodnego ze specjalnością geodezji.
Chociaż to, że akurat wybrałam ten kierunek,  a nie inny, wydarzyło się przypadkiem. Całe życie dążyłam do tego, żeby obowiązkowo wykonywać wyznaczone mi zadania. Nie miałam dalekich planów na przyszłość, rodzice powtarzali mi zawsze skończ najpierw jedno, żeby zacząć drugie. I tak zdawałam kolejne egzaminy, przechodziłam z klasy do klasy, aż nadszedł czas, żeby wybrać kierunek studiów. Wybrałam architekturę, ale w odróżnieniu od koleżanek, które myślały o tym wcześniej, nie brałam dodatkowych lekcji rysunku, co w tej sytuacji było bardzo potrzebne. Egzaminy zdałam, ale na architekturę się nie dostałam. Zaproponowano mi wówczas budownictwo wodne.

P3. Gobeliny
Gobeliny, to mój pomysł na emeryturę.
Zaraz po przejściu na emeryturę zapisałam się na kurs. Talent do prac artystycznych odziedziczyłam po rodzicach. Moja mama haftowała piękne obrazy, a i tata, krawiec, miał również zdolności manualne. Myślę, że także moja wczesna edukacja artystyczna miała tu swoje znaczenie. Chodziłam do niemieckiej szkoły i tam bardzo dbano o rozwój artystyczny. Szkoła mieściła się w obecnym budynku V LO. Na dole uczyli się chłopcy, a my dziewczynki na pierwszym piętrze. Wejście dla dziewcząt było osobne,  z boku budynku. Podczas przerw, na podwórku również byliśmy podzieleni, po jednej połowie spacerowali chłopcy, a po drugiej dziewczynki. Fräulein Kanenberg był dyrektorką i uczyła nas angielskiego, Fräulein Neumann uczyła nas niemieckiego, była również staruszka, która uczyła nas malarstwa. Każdy miał sztalugę i odpowiednie narzędzia. Edukację artystyczną traktowano bardzo poważnie. Później miałam możliwość porównać to z polską szkołą, w której klasy były przepełnione i tylko nieliczni nauczyciele mieli pedagogiczny dar.
Wracając do moich gobelinów, powstało ich całkiem sporo. Niektóre wzory są moje, niektóre zapożyczone, a jeszcze inne to moje impresje na różne tematy. Na przykład zauważyłam w j z kaplicy mariackiej w katedrze oliwskiej  witraże, w oknie drzewko oliwne i Matka Boska. Spodobał mi się i utkałam ten gobelin. Potem witraż usunięto z kaplicy i pozostały zwykłe szyby. Cieszę się, że zdążyłam je zauważyć.


Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska
 

wróc do góry