Leszek Pawlicki
Pan Leszek Pawlicki skończył 87 lat. Opiekuje się pamiątkami rodzinnymi, a także prowadzi kronikę własnego życia przechowując dyplomy, zaświadczenia, opisując ważne wydarzenia, w których uczestniczył. Pamięć i przeszłość to są jego skarby.
"Pochodzę z siedmioosobowej rodziny robotniczej. Do 1939 roku mieszkaliśmy w Młocinach (gmina Warszawa). Okupację spędziliśmy w Błoniu (gmina Warszawa), po wyzwoleniu przenosiliśmy się: Zawadzka Wola, Kisielice, Prabuty. W czerwcu 1947 roku przyjechaliśmy do Gdańska".
Fotografie skarbu/ów:"Pochodzę z siedmioosobowej rodziny robotniczej. Do 1939 roku mieszkaliśmy w Młocinach (gmina Warszawa). Okupację spędziliśmy w Błoniu (gmina Warszawa), po wyzwoleniu przenosiliśmy się: Zawadzka Wola, Kisielice, Prabuty. W czerwcu 1947 roku przyjechaliśmy do Gdańska".
Historia skarbu/ów:
P1. Album rodzinny.
Tu w albumie zbieram zdjęcia rodzinne, układam je i opisuję. Mogłoby być to wszystko bardziej tematycznie poukładane, ale na razie tak musi zostać. Nasza rodzina była uczciwa, patriotyczna i pracowita. W czasie wojny poniosła ofiary: Katyń, Oświęcim, Powstanie Warszawskie, wywóz na roboty przymusowe w głąb Niemiec, jedna osoba rozstrzelana na swoim podwórku. Ojciec z wykształcenia był ogrodnikiem. Przed wojną zarządzał ogrodami przy majątkach. Był uczciwy, ceniony, więc poza zwyczajowymi obowiązkami otrzymywał jeszcze upoważnienie do sprzedaży plonów. Ojciec ukończył również Szkołę Saperów w Grudziądzu. Walczył na wojnie, dostał się do niewoli w bitwie pod Bzurą. W czasie okupacji dzielił się swoją wiedzą saperską z innymi. Uczył ludzi z Warszawy i Puszczy Kampinoskiej jak obchodzić się z materiałami wybuchowymi, zaminowywać i rozminowywać. Po wojnie, ojciec w stopniu pułkownika, został zaangażowany do budowania placówek Straży Ochrony Kolei (SOK) na Warmii. Pierwszą placówkę tworzył w Kwidzyniu, potem były kolejne i w końcu Gdańsk, gdzie tata dostał ofertę zarządzania ogrodnictwem kolejowym, na Zaspie. Wtedy zrezygnował z munduru. W zakresie jego obowiązków było dbanie o zieleń i wygląd dworców kolejowych od Tczewa do Wejherowa.
Mama była dzielną, zaradną i bardzo pracowitą kobietą. Zawsze byliśmy oprani, oprasowani, najedzeni. Nie wiem jak mama to robiła. Pierwsza wstawała, ostatnia szła spać. Cały dzień się krzątała, szyła, sama przerabiała nam ubrania, żebyśmy wyglądali przyzwoicie. Złote ręce miała. Nasza rodzina zawsze radziła sobie, nie do skamlenia była, nie do narzekania. Jak pojawił się problem trzeba było zaraz znaleźć rozwiązanie. I to zostało z nami przez pokolenia.
P2. Młodość w Oliwie, zdjęcia i kotek z podkówką.
Pamiętam Oliwę z tamtych moich młodych lat. Ulice Hołdu Pruskiego, Majkowskiego, Poczty Gdańskiej oświetlały wówczas gazowe latarnie. Na dzisiejszej pętli tramwajowej stał dom starców, a pętla tramwajowa była wówczas na Placu Inwalidów. Tramwaj numer 4 jechał ulicą Armii Radzieckiej, dziś Opata Jacka Rybińskiego, wzdłuż parku, aż do tak zwanego wówczas „małego rynku”, za pocztą. Tam 4 kończyła bieg. Na zasadzie wahadła chodziła do Jelitkowa. Do Sopot natomiast jechało się prosto, aż do Reja. Później wprowadzono nowe porządki. Byłem świadkiem tych wszystkich zmian. Mieszkaliśmy przy ulicy Hołdu Pruskiego, w takim charakterystycznym domu kolejowym. Mam z tego mieszkania kilka pamiątek, o ten moździerz na przykład. Cenię go bardziej niż obrazy czy inne ozdoby, bo z tego korzystaliśmy na co dzień. Mama w nim pieprz kruszyła czy gałkę muszkatołową, często był używany. Ten jego dźwięk miło mi się kojarzy, z domem.
Tam, na Hołdu Pruskiego, obok nas mieszkała rodzina Donalda Tuska i ten słynny dziadek. Na jednym podwórku było około 30 dzieci. Organizowaliśmy sobie czas doskonale, podchody, zabawy podwórkowe. To dopiero było dzieciństwo. Wspólne szkoły, podstawowa, potem gimnazjum, w budynku dzisiejszego liceum nr V. W tej szkole dostawaliśmy nie tylko wiedzę, ale też uczono nas kultury osobistej i współżycia społecznego. Nasze lata 50 te… przyjaźń, koleżeństwo, życzliwość. Gimnazjum było otwarte zawsze do godziny 20. W każdej chwili można było przyjść w szachy zagrać, w ping-ponga. Dziewczyny śpiewały. Te przyjaźnie przetrwały lata całe. Kiedyś było nas 80 osób, dziś na tym świecie zostało już tylko 10 z tego towarzystwa.
Mam z tego okresu kilka zdjęć i jedną bardzo piękną pamiątkę, przypinkę. U nas w szkole religii uczyli bracia cystersi z kościoła na Leśnej, gdzie chodziliśmy również na msze. Po jednej z takich mszy, „ostatniej”, bo już byliśmy abiturientami, Spotkała nas miła niespodzianka, Przed kościołem czekali na nas młodsi koledzy z gimnazjum, którzy obdarowali nas bukiecikami niezapominajek. To było bardzo wzruszające i miłe. Następnie było pożegnanie w szkole i tam od dziewcząt z naszej klasy każdy chłopak dostał na pamiątkę takiego kotka z czterolistną koniczyną i podkówką na szczęście. Chciałbym dziś spotkać tą dziewczynę, która podarowała mi kotka i zapytać dlaczego wybrała właśnie mnie.
P3. Odznaczenia.
Z domu wyniosłem dobre wychowanie, uczciwość, pracowitość, wrażliwość na krzywdę innych, potrzebę udzielania pomocy, bezinteresownie. Od małego zawsze stawałem po stronie słabszych i pokrzywdzonych. W życiu wiele przeszedłem dobrego, ale również doświadczyłem dramatycznych chwil. Była na przykład taka sytuacja wracałem z ostatniego wiecu przy pomniku Sobieskiego przed ogłoszeniem stanu wojennego. Było około 22:00. Zbliżałem się już do naszego bloku, kiedy zauważyłem, że do naszej klatki weszła kobieta z białą torbą, a za nią mężczyzna. Jakoś wydało mi się to niepokojące, przyspieszyłem i wszedłem za nimi do klatki, wtedy żadnych domofonów czy automatycznych zamków nie było , więc wejść przyszło mi łatwo. Kobieta opierała się o ścianę i krzyknęła do mnie - Ratunku, mam nóż w plecach - mężczyzna ruszył wówczas w moją stronę. Szczęście, że drzwi otwierały się na zewnątrz, więc mogłem się nimi zasłonić. Napastnik stanął na chwilę i zaraz zdecydował się na ucieczkę, razem z białą torbą kobiety. Ja natomiast podbiegłem do niej, słaniała się przy ścianie. Chwyciłem ją, żeby nie upadła, poczułem na ramieniu ciepłą krew. Nikt z sąsiadów nie wyszedł wówczas, waliłem w drzwi, żeby wezwano pomoc. Udało się. Sąsiad zadzwonił. Lekarze z pogotowia zajęli się kobietą, a policjanci pobiegli szukać sprawcy i znaleźli go, czekał na przystanku na tramwaj, rozpoznano go po białej torbie. Kobietę spotykam do dziś, jest moją sąsiadką, wtedy była panienką, obecnie ma męża i dwoje dorosłych dzieci.
A te akurat zdjęcia są pamiątkami wydarzeń, których finał był szczęśliwy. Pierwsze z nich na plaży w Karwii, 1952 rok. Pełniłam tam funkcję pomocnika wychowawcy kolonijnego. Uratowałem wówczas życie 13 letniej dziewczynce, kolonistce nie z naszej grupy. Podobne wydarzenie miało miejsce kilka lat później. 1957 rok Łeba. W okolicy domu wczasowego Bałtyk zauważyłem w morzu dziewczynę zalewaną przez fale, także i ją udało mi się uratować. Odbyło się to bez fanfar i klakierstwa. Na zdjęciu jestem z kolegami, marynarzami Marynarki Wojennej. Byłem jednym z nich.
Moje Odznaczenia otrzymałem od Jednostek, z którymi współpracowałem. Są dla mnie ważne, i są nagrodą za uczciwe życie. Kilka z nich ma dla mnie szczególne znaczenie, choćby te: Złoty Krzyż Zasługi, Zasłużony Ziemi Gdańskiej, ale najbardziej Za zasługi w ochronie porządku publicznego, bo tego nigdy dosyć, tego zawsze brakuje.
Opracowanie tekstu: Magdalena Majchrzakowska