logo vivaoliva

projekt realizowany przez
Fundację Wspólnota Gdańska

logo wspólnota gdańska

Skarby Oliwian

skarby oliwian

Wesprzyj nas 1,5%

Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego. Wesprzyj kulturę i sztukę przekazując 1,5% podatku:
KRS 0000286430

Podsumowanie roku 2023 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Podsumowanie roku 2022 - kliknij tutaj, aby zobaczyć

Dokumenty informacyjne

Skarby oliwian


skarby oliwian przeglądaj skarby o projekcie partnerzy kontakt galeria wszystkich skarbów

Katarzyna Bukowska

Katarzyna Bukowska z domu Klimkiewicz, oliwianka urodzona w Starogardzie. Katechetka, nauczająca dzieci w przedszkolu i w szkole podstawowej.

„Do Gdańska przyjechałam studiować architekturę. Próbowałam się dwukrotnie dostać na Politechnikę. Obowiązywały wtedy tak zwane punkty za pochodzenie, których niestety nie mogłam dostać. Za trzecim razem jednak się udało, ale studiów nie ukończyłam. Postanowiłam pójść na teologię, którą ukończyłam w Warszawie.
Interesuję się historią, czytam dużo książek. W wolnym czasie zajmuję się też robótkami ręcznymi.
Często odwiedzam Park Oliwski. Bardzo fascynują mnie stare domy w Oliwie.
Mój dziadek sam budował dom na ulicy Świętopełka 8, dom, w którym teraz mieszkam. Przy domu została wybudowana altanka, która początkowo przystosowana była do zamieszkania w niej. Dziadek wybudował parter i piwnicę, która miała służyć jako schron w przypadku wybuchu wojny.
Oliwa jest mi bardzo bliska. Głównie ze względu na postać mojego dziadka i mojego ojca. Moje oliwskie skarby to historia ich życia i związane z nią wspomnienia, zdjęcia i dokumenty.”

Fotografie skarbu/ów:
skarb skarb skarb skarb skarb
Historia skarbu/ów:

P1
Ojciec mój, Seweryn Klimkiewicz, urodził się 21 grudnia 1922 roku. Pochodził z rodziny mieszczańskiej. Miał trzy starsze siostry – Wandę, Teodorę i Cyrylę Barbarę. Urodził się w Oliwie, w Willi Martha, która mieści się przy ulicy Ceynowy 6. To był rodzinny dom mojego ojca. Moja babcia otrzymała go we wianie.
Zanim wybuchła wojna, mój ojciec był uczniem polskiego gimnazjum w Gdańsku. Był podobno bardzo niesfornym uczniem. Nie uczył się tak, jak wymagał od niego mój dziadek, więc postanowiono zapisać go do Korpusu Kadetów w Rawiczu. By być elewem, trzeba było w tamtych czasach udowodnić swoje polskie pochodzenie. Dziadek oczywiście to zrobił, przesłał wszystkie niezbędne dokumenty i tata mój został tam przeniesiony (w dokumentach zachował się nawet bilet do Rawicza). Ojciec przebywał w korpusie od 1937 roku do rozpoczęcia II wojny światowej, do sierpnia 1939 roku. Przed samym wybuchem wojny ojciec mój wystąpił z Korpusu Kadetów lub szkoła ta została rozwiązana - tego do końca niestety nie wiem.
Parę lat temu byłam w Rawiczu i próbowałam odnaleźć miejsce, w którym znajdował się ten Korpus. Miejsce to jest w tej chwili nie do poznania. Stoi tam osiedle nowych domów.

P2
Mój dziadek, Teodor Klimkiewicz, był zasłużonym oliwianinem, pracował jako inspektor na Poczcie Polskiej w Gdańsku. Jeszcze przed rozpoczęciem wojny został aresztowany przez Niemców. Tata opowiadał mi, że dziadka aresztowano nagle wczesnym rankiem, ale po dwóch dniach go wypuszczono. Dziadek powiedział, że jak następnym razem go zaaresztują, to weźmie futro, ponieważ tam gdzie był (prawdopodobnie w przechodnim obozie koncentracyjnym w Nowym Porcie) było bardzo zimno. Ale nie zdążył, bo następnym razem ponownie go aresztowano o świcie, gdy był jeszcze w piżamie. Niemcy mieli wykaz wszystkich osób, które przysłużyły się do szerzenia polskości. Był to wykaz osób do wyeliminowania. Na tej liście znalazł się też mój dziadek.
Przez bardzo długi czas rodzina nie wiedziała co stało się z moim dziadkiem, ja oczywiście też. Jednak podczas wycieczki do Stutthofu, na którą pojechałam z moją klasą w liceum, oprowadzał nas pan, który był również więźniem w tym obozie i mówił, że przypomina sobie mojego dziadka. Trwające później wieloletnie badania szczątków i niezliczonych wykopalisk doprowadziły do poznania przez nas prawdy o losie mojego dziadka Teodora. Gdy moja córka, już dorosła, pojechała do Stutthofu, było już tam zdjęcie mojego dziadka i tablica, upamiętniająca ofiary nazizmu. Dziadek został rozstrzelany i pochowany w zbiorowej mogile gdzieś niedaleko plaży.
Dziadek miał zamiłowanie do prac ręcznych, do majsterkowania. Robił swoim córkom zabawki – domki dla lalek, pozytywki z kręcącą się karuzelą, a ojciec mój dostał pięknie wykonany spichlerz wraz z wozem i woźnicą. Zabawki te przetrwały kilkadziesiąt lat, tak, że jeszcze mogły się nimi bawić moje dzieci. Przetrwał między innymi konik na biegunach, Ajaks, który do dzisiaj stoi w naszym domu, już jako zabytek.

P3
Kilka lat po zakończeniu wojny ojciec mój dostał się na Politechnikę Gdańską i ukończył ją w 1952 roku jako inżynier architekt. Pracował później w Biurze Projektów w Gdańsku i tam zajmował się odbudowywaniem i renowacją zniszczonych w trakcie wojny kamienic. Gdy poznał moją mamę, przeniósł się w jej rodzinne strony, do Starogardu. Tam urodziłam się ja, a moja młodsza siostra urodziła się w Sopocie.

P4
Gdy przed wojną aresztowano mojego dziadka, mój ojciec również został zatrzymany przez Niemców. Gdy tata opowiadał mi tę historię miał łzy w oczach. Podobno w Nowym Porcie spotkał swojego ojca, który wiedział już, jaki los go czeka. Więc powiedział jedynie do mojego taty „ocal życie”. Podziałało to w ten sposób, że ojciec mój wyraził zgodę na przesłuchaniu, by jako obywatel Wolnego Miasta Gdańska, służyć w Wehrmachtcie. Wiem, że ojciec tam dotarł, ale bardzo szybko udało mu się uciec. Pod granicą Polski był duży przestój wagonów, który jechał na front wschodni. Tata opowiadał, że były to, pootwierane ze względu na upał, wagony "bydlęce" z ławkami dla żołnierzy. Gdy pociąg stanął w polu, tata przeskoczył z jednego wagonu do drugiego, do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku, który wracał właśnie z frontu. Tym pociągiem ojciec dotarł w okolice Brześcia. Skrył się w jakiś zaroślach, cały czas mając na sobie niemiecki mundur. Poczekał aż się ściemni. Następnie poszedł do miasta i tam przed kinem zobaczył chłopca ubranego w mundur polskiego gimnazjalisty. Tata go zaczepił. Chłopiec był zdziwiony, że tata mówi po polsku. Ojciec powiedział mu, że uciekł z wojska i potrzebuje pomocy. Chłopiec wskazał mojemu tacie adres, gdzie ma się udać. Były to działki letniskowe. Tata znalazł się w jednym z domków na tych działkach. Od razu zdjęto z niego niemiecki mundur i dano nowe ubranie. Kazano mu się nie odzywać, ponieważ w mowie miał „naleciałości” z języka niemieckiego. Zamknięto go w komórce i kazano czytać „Pana Tadeusza” (ojciec do końca życia znał ten poemat na pamięć, na wyrywki). Po pewnym czasie kazano mu również ćwiczyć nowy charakter pisma, zrobiono mu zdjęcie i wydano mu nowe dokumenty tożsamości na nazwisko Stefan Kowalski. Tata „dostał” również nową datę urodzenia. Dzięki temu wszystkiemu udało mu się przetrwać do końca wojny. W domu jednak myślano, że tata zaginął, tak poinformowali moją babcię Niemcy.
Pod koniec wojny, w 1944 roku, ojciec dotarł do pewnego majątku, gdzie pracował. Następnie dostał się do Krakowa, a stamtąd piechotą dostał się do Wejherowa. Szedł wiele tygodni, nawet miesięcy. Właśnie z tą przepustką.

P5
Jak wynika z niektórych dokumentów ojciec mój niespecjalnie przykładał się do nauki jako kadet. Ale trzeba przyznać, że kiedyś wydawano opinie o uczniach bardziej nastawione na krytykowanie ich, były one bardzo surowe, nawet jak na szkołę wojskową. Sama jestem nauczycielem i wiem, że dzisiaj opinie wydaje się bardziej pozytywne, ukazując bardziej plusy ucznia. Zachowało się dużo dokumentów z tego okresu. Między innymi zawiadomienia o postępach w nauce mojego ojca.  To jedna z wielu (niestety) niepochlebnych opinii o moim ojcu.

Opracowanie tekstu: Ewa Labenz

wróc do góry